Skip to content Skip to footer

W cieniu matki – Jak dorosły mężczyzna może odzyskać siebie

Każda historia mężczyzny zaczyna się od kobiety – Matki

Każda historia mężczyzny zaczyna się od kobiety – Matki. Od pierwszego ciepła ciała, od zapachu skóry, od oddechu tuż nad uchem. 

Matka to pierwsze lustro, pierwsze tętno świata, pierwsza odpowiedź na płacz. W jej ramionach rodzi się tożsamość, emocje, granice. Ale równie często to właśnie te ramiona nie potrafią puścić. A chłopiec, który miał być kochanym dzieckiem, staje się strażnikiem nastrojów matki, jej partnerem, opiekunem, sensem istnienia

W cieniu matki – o relacji chłopca, mężczyzny i kobiecości

Relacja z matką to pierwsza wielka bliskość, pierwszy język emocji, pierwsze lustro tożsamości.

To właśnie w jej oczach chłopiec po raz pierwszy szuka odpowiedzi:

kim jestem?
czy jestem ważny?
czy jestem kochany?

Choć naturalnym biegiem życia chłopiec powinien z czasem opuszczać orbitę matki, oddzielać się, by odkrywać i budować własne „ja”, ta podróż bywa dramatycznie przerwana.

Zbyt często zatrzymuje się w półdrogi – z braku obecności ojca, z jego emocjonalnej niedostępności, z powodu jego uzależnień, nieobecności fizycznej lub psychicznej.

Gdy ojciec nie staje się pomostem do świata, chłopiec zostaje na dłużej w matczynej orbicie – nie z wyboru, ale z konieczności.

Samotna matka – emocjonalnie osamotniona, może nieświadomie zatrzymywać syna przy sobie. On zaś, lojalny, empatyczny, pełen lęku przed porzuceniem, zostaje. Często nie ma wyboru.

Relacja, która miała być bezpiecznym fundamentem dla dalszego rozwoju, zaczyna być ograniczeniem. Matka staje się nie tylko początkiem, ale i końcem. Pułapką.

A dorosły już mężczyzna – choć nosi garnitur, ma stanowisko i rodzinę – wewnątrz nadal bywa chłopcem. Tym, który cicho, niemal szeptem, pyta: „Czy teraz mnie kochasz, mamo?”

Matka jako pierwszy wszechświat – i wzorzec kobiecości

Według Johna Bowlby’ego, twórcy teorii przywiązania, to, w jaki sposób dziecko nawiązuje więź z matką, kształtuje jego emocjonalny kompas na całe życie. Styl przywiązania – bezpieczny, lękowy, unikający lub ambiwalentny – nie kończy się w dzieciństwie. To mapa, według której dorosły mężczyzna będzie szukał bliskości, zaufania, miłości i bezpieczeństwa w relacjach z innymi.

Mężczyzna z bezpiecznym stylem przywiązania zwykle potrafi budować trwałe, zdrowe związki – potrafi być blisko, ale i pozwala sobie na autonomię.

Ten z lękowym przywiązaniem może stale szukać potwierdzenia swojej wartości w oczach kobiety i tego, że jest kochany, ważny. Panicznie boi się odrzucenia, bywa zazdrosny, porywczy, dramatyzujący. Stale w napięciu.

Unikający styl przywiązania często owocuje emocjonalnym dystansem, chłodem – mężczyzna może sprawiać wrażenie chłodnego, niezależnego, ale w rzeczywistości unika bliskości, bo ta kojarzy mu się z zagrożeniem, zranieniem, niedostępnością, utratą kontroli.

Ambiwalentne przywiązanie to wewnętrzne rozdarcie – potrzeba bliskości zderza się z lękiem przed nią, skutkując huśtawką emocjonalną i napięciem w relacjach.

Styl przywiązania to nie wyrok – ale to fundament, który wpływa na to, czy mężczyzna będzie kochał z ufnością, z lękiem, czy może z chłodnym dystansem. Można nad tym pracować a nawet warto.

Parentyfikacja – zamiana ról, która zabija dzieciństwo

Kiedy matka mówi: „Jesteś moim największym wsparciem”, to dla chłopca nie jest komplement. To ciężar. Dziecko przejmuje rolę dorosłego czasem opiekuna matki, czasem pocieszyciela lub powiernika.

To zjawisko nazwane „parentyfikacją” jest jednym z najczęstszych objawów dysfunkcji w relacjach rodzinnych.

Według badań Jurkovica (1997), dzieci parentyfikowane są w dorosłości bardziej narażone na depresję, trudności w relacjach i niską samoocenę. Taki chłopiec nie bawi się – on stale czuwa.

Wchodzi w związki, by „opiekować się” kobietami. Nie potrafi odejść, nawet jeśli cierpi – bo czuje, że jego obowiązkiem jest być, niezależnie od konsekwencji jakie on ponosi.

Parentyfikacja może mieć różne formy, w tym instrumentalną, gdzie dziecko przejmuje obowiązki domowe, oraz emocjonalną, gdzie staje się powiernikiem problemów rodzica.

Obie formy mogą prowadzić do zaburzeń emocjonalnych i trudności w nawiązywaniu zdrowych relacji w dorosłym życiu.

Brak ojca – brak alternatywy wobec matki

Ojciec to nie tylko „druga dorosła osoba w domu”. To symbol kierunku, granic, tożsamości. To on pokazuje chłopcu, że można być mężczyzną, nie będąc tylko przedłużeniem matki. Że można kochać, być blisko, a jednocześnie zachować siebie i własne ja.

Ojciec równoważy emocjonalny świat matki. Jeśli matka jest oceanem uczuć, to ojciec jest brzegiem – daje strukturę, dystans i perspektywę. Uczy, że emocje są ważne, ale nie muszą nami rządzić. Pokazuje, że męskość nie polega na zaprzeczaniu uczuciom, ale na ich dojrzałym przeżywaniu. Dzięki temu chłopiec uczy się, jak być w relacji z kobietą – nie dominując, nie podporządkowując się, lecz będąc w partnerstwie.

W jego nieobecności – fizycznej, emocjonalnej, uzależnionej – syn zostaje z matką jako jedynym punktem odniesienia. Wtedy brakuje mu wzorca tego, jak wygląda zdrowa męskość w relacji. Nie wie, jak być mężczyzną wobec kobiety – czy ma się dostosować, walczyć, unikać? Tego nie da się wyczytać z emocjonalnych zawiłości dzieciństwa.

Badania, m.in. T. Clarka (2012), pokazują, że brak ojca wiąże się z wyższym ryzykiem zaburzeń lękowych, problemami z samokontrolą, depresją, zachowaniami ryzykownymi. Ale to, co często umyka, to fakt, że ojciec uczy także czegoś znacznie głębszego – jak być sobą w obecności kobiety. Jak być silnym bez przemocy, czułym bez wstydu, obecnym bez ucieczki.

Brak ojca to nie tylko fizyczna nieobecność, ale też emocjonalna luka, w którą często wlewa się coś znacznie trudniejszego – złość matki. Kiedy matka czuje się porzucona, zawiedziona, rozczarowana ojcem swojego dziecka, ta złość – choć może być nieświadoma – często znajduje ujście w relacji z synem. Chłopiec chłonie ją jak gąbka. W efekcie rodzi się w nim wewnętrzny zakaz: „Nie mogę być jak tata.” Nie mogę być jak ten, który rani, który opuszcza, który zawiódł.

Taki chłopiec, chcąc być lojalny wobec matki i chronić ją, odcina się od wszystkiego, co kojarzy się z ojcem – od siły, niezależności, męskości. Tak powstaje rana ojcowska – głęboka wewnętrzna luka po nieobecnym lub odrzuconym ojcu, która zostaje niezagojona i pulsuje przez lata. To nie tylko tęsknota za ojcem, ale też brak pozwolenia, by siebie samego jako mężczyznę zobaczyć w pełni.

W dodatku, w braku ojca, matka nierzadko – świadomie lub nie – zaczyna wychowywać syna dla siebie. Nie jako wolnego, silnego, suwerennego mężczyznę, lecz jako „dobrego chłopca”, który spełnia jej potrzeby emocjonalne, który nie rani, nie odchodzi, nie staje się zbyt niezależny. Taki chłopiec uczy się, że jego wartość leży w dostosowaniu, w opiece, w byciu „grzecznym”, nie w byciu sobą.

W dorosłym życiu ten schemat może mieć bolesne konsekwencje. Mężczyzna nie wie, jak być w relacji, nie mając poczucia winy. Czuje, że musi zadowalać, że nie ma prawa wyznaczać granic. Bliskość może kojarzyć mu się z emocjonalnym zniewoleniem. Czasem wiąże się z kobietami, które przypominają jego matkę – wymagające, oceniające, zależne – odtwarzając stary układ, choć serce krzyczy za czymś innym.

Z takich wzorców bardzo często wyrasta tzw. miły facet – ten, który zawsze stara się być uprzejmy, pomocny, nie sprawiać kłopotu. Na pierwszy rzut oka: ideał. Ale pod tą miłością do zgody często kryje się głęboki lęk – przed konfliktem, odrzuceniem, przed byciem „tym złym”, jak ojciec, którego matka odrzuciła.

Miły facet nie mówi, co czuje, nie wyznacza granic, nie ryzykuje szczerości, bo od dziecka uczył się, że jego wartość zależy od tego, czy inni – zwłaszcza kobieta – są zadowoleni. W relacjach bywa więc przewidywalny, „dobry”, ale emocjonalnie niedostępny albo pasywny. Kobieta może czuć, że jest z nim bezpiecznie, ale nie czuje namiętności, głębokiego połączenia. A on sam – często nosi w sobie frustrację, która albo się kisi, albo wybucha w najmniej spodziewanym momencie.

Toksyczne związki – kiedy mężczyzna nie wie, gdzie kończy się matka, a zaczyna on

„Miły facet”, wychowany w zbyt bliskiej relacji z matką, często niesie w sobie emocjonalny dług, który nigdy nie został uregulowany.

Jako chłopiec nauczył się, że jego rolą jest zaspokajanie emocjonalnych potrzeb matki – być blisko, być dostępny, nie sprawiać problemów. Taki układ nie zostawia wiele miejsca na rozwój własnego „ja”. Gdy więc jako dorosły mężczyzna wchodzi w związek z kobietą, napotyka na zgrzyt – często zupełnie niezrozumiały.

Nowa relacja wymaga czegoś, czego on nigdy naprawdę nie przećwiczył: oddzielenia się. A to oddzielenie nie jest tylko fizyczne – to emocjonalne postawienie granicy, które mówi: „To ja. Mam prawo do swojego życia, wyborów, przestrzeni.”

Ale „miły facet” nie ma wewnętrznego przyzwolenia, by tę granicę postawić. Każda próba asertywności może budzić w nim ogromne poczucie winy.

Kobieta, którą kocha, może zacząć przypominać matkę w najbardziej niewygodny sposób – wymagająca, oceniająca, zależna od jego nastroju.
Zamiast budować związek na równości, zaczyna lawirować: jak nie zawieść? jak zadowolić? jak uniknąć konfliktu?

A przecież relacja partnerska nie polega na byciu miłym – tylko na byciu autentycznym. I tu zaczyna się pęknięcie. Ona czuje, że nie ma kontaktu z prawdziwym mężczyzną, tylko z wersją „grzecznego chłopca”.

On zaczyna się czuć przytłoczony, niezrozumiany, rozdarty między lojalnością wobec matki, a potrzebą intymności z partnerką. I czasem – wycofuje się. Znika. Zdradza. Albo staje się emocjonalnie bierny.

Nie dlatego, że nie kocha. Ale dlatego, że nigdy nie nauczył się, że może być sobą – bez zdrady wobec matki.

Brak matczynej akceptacji nie znika z wiekiem – on ewoluuje, zmienia kształt i kierunek, ale pozostaje rdzeniem wewnętrznej tęsknoty.

Mężczyzna, który nie poczuł się wystarczająco widziany, kochany i przyjęty przez matkę takim, jaki jest, nie porzuca tej potrzeby – on ją przenosi. Na każdą kobietę, z którą wejdzie w bliskość.

Związek, który powinien być przestrzenią wzajemności i współtworzenia, staje się nieświadomą transakcją: „Będę cię kochał, jeśli ty sprawisz, że poczuję się wart miłości.” Ale to pułapka. Bo żadna partnerka nie może dać tego, czego chłopiec nie dostał od matki – bezwarunkowego uznania, od którego zależy jego poczucie tożsamości. Ona nie może wypełnić tej luki, bo nie jest od tego. A gdy zawiedzie – gdy nie będzie wystarczająco czuła, obecna, gdy nie zauważy jego wysiłków – on czuje, że zawalił się cały świat.

W jego wnętrzu uruchamia się znany od dzieciństwa schemat: „Znów nie jestem wystarczający. Znów mnie nie kochają.”Reakcje bywają silne: zazdrość, emocjonalne uzależnienie, potrzeba kontroli, dramatyzowanie. Może nieustannie dążyć do bycia najlepszym partnerem, idealnym kochankiem, emocjonalnym bohaterem – wszystko po to, by zasłużyć. Ale żadne zasługi nie wystarczą, gdy miłość wciąż jest warunkowa.

Związek staje się emocjonalnym rollercoasterem. On – pełen lęku przed odrzuceniem, ona – coraz bardziej zmęczona rolą strażniczki jego poczucia własnej wartości. Paradoksalnie: im bardziej on potrzebuje potwierdzenia, tym mniej ona może mu je dać.

Bo nie ma w tym już partnerstwa, tylko asymetria – i ciężar, którego nikt nie udźwignie bez żalu.

Chłopcy wychowani w świecie kobiet – bez obecnych ojców, bez męskich mentorów, bez bezpiecznych i autentycznych wzorców męskości – często wchodzą w dorosłość z uczuciem dezorientacji. Nie wiedzą, co to znaczy być mężczyzną, nie dlatego, że coś z nimi nie tak, ale dlatego, że nikt im tego nie pokazał. Ich męskość jest jak poskładany na szybko kostium z kadrów filmowych, zasłyszanych fraz i domysłów: trochę superbohatera, trochę macho, trochę rycerza bez zbroi.

Jedni wybierają maskę twardziela – silni, nieczuli, odcinający się od emocji, żyjący w trybie działania i kontroli. Inni wycofują się całkiem – bierni, niepewni, szukający potwierdzenia u innych, ale nie potrafiący stanąć w swojej sile.

Oba te skrajne scenariusze są powierzchowne. Brakuje w nich głębi, zakorzenienia, wewnętrznego „ja”. Bo męskość nie rodzi się z samotnego domysłu – ona potrzebuje struktury, konfrontacji i – najważniejsze – obecności drugiego mężczyzny, który powie: „Jesteś wystarczający. Możesz być sobą.”

W braku tego przekazu łatwo o wewnętrzny rozpad. W środku tworzy się pustka, którą trudno nazwać, ale łatwo poczuć: bezsens, samotność, niewidzialność. I tak pojawia się cicha depresja mężczyzny – często niezauważona, maskowana obowiązkami, humorem, alkoholem, pracą, seksem, pozorną siłą. Mężczyzna nie mówi, że cierpi. Mówi, że „jest zmęczony”, „wszystko go wkurza”, „nic mu się nie chce”. Ale to nie lenistwo. To zagubienie w świecie, który nie pokazał mu, jak być sobą, jak czuć i nie wstydzić się tego.

Droga powrotna do siebie – jak odzyskać prawdziwą męskość

Jeśli coś w tym wszystkim brzmi znajomo, jeśli serce bije trochę szybciej, a myśl: „To o mnie” rozbrzmiewa cicho w tle – to dobrze.

Bo każdy schemat można rozmontować. Każdy chłopiec może stać się mężczyzną, nie przez udawanie siły, ale przez odzyskanie siebie. Oto kilka możliwych kierunków:

  1. Psychoterapia – zwłaszcza psychoterapia psychodynamiczna lub jungowska, może być miejscem pierwszej prawdziwej rozmowy o sobie. To bezpieczna przestrzeń, w której można zobaczyć, gdzie kończy się matczyna historia, a zaczyna własna. To nie „naprawa”, to odkrywanie.
  2. Męskie wspólnoty – grupy wsparcia, kręgi mężczyzn, mentoring. Mężczyzna potrzebuje innych mężczyzn, ale nie tych z memów i testosteronowego mitu, tylko prawdziwych. Takich, którzy też się bali. Te kręgi są jak ogniska w nocy – rozświetlają, dają ciepło, tworzą wspólnotę, w której można zintegrować siłę i wrażliwość bez wstydu.
  3. Relacja z matką – przeformułowana, nie zerwana. To nie musi być wojna. Czasem wystarczy postawić granicę, nie z krzykiem, ale ze spokojem: „Już nie jestem chłopcem, który cię ratuje.” Matka to często też ofiara – własnych zranień, samotności, systemu, który nie dawał wsparcia. Ale współczucie nie oznacza rezygnacji z siebie.
  4. Partnerstwo, nie zależność – Kobieta to nie terapeuta. Nie matka. Nie ratowniczka. Relacja ma być spotkaniem dwojga dorosłych, nie próbą nadrobienia dzieciństwa. Kochamy nie dlatego, że ktoś nas „naprawia”, ale dlatego, że widzi nas prawdziwie.
  5. Autonomia emocjonalna – To proces, który zaczyna się wtedy, gdy mężczyzna bierze odpowiedzialność za swoje emocje. Nie oczekuje, że ktoś go „uspokoi”, że świat się zmieni, że kobieta go uratuje. Uczy się być przy sobie – w lęku, w złości, w bezradności. To trudne. Ale wyzwalające.

Dojrzały, świadomy siebie Facet

Dojrzałość nie polega na odcięciu się od przeszłości, ale na jej przekształceniu. To moment, w którym mężczyzna daje sobie prawo, by być sobą – kochać bez lęku, stawiać granice bez winy, popełniać błędy bez samoponiżania. Być w pełni – nie idealnym, nie wyuczonym, nie zadowalającym, ale autentycznym.

To, co chcę zostawić Ci na koniec, to nie osąd – ale zaproszenie.

W pracy indywidualnej i w męskich kręgach spotykam się z tym nieustannie: jak silna, często nieuświadomiona, jest w naszym życiu figura matki.

Jak bardzo to właśnie ona – jako pierwsza – definiuje, co dla nas znaczy bliskość, miłość, wartość, męskość. Matka jest początkiem. Najważniejszym.

Ale żeby naprawdę dorosnąć, trzeba spojrzeć na tę relację z odwagą. Nie po to, by ją przekreślić, ale by ją zrozumieć i przekształcić.

Jeśli czujesz, że coś w Tobie rezonuje, że nosisz w sobie chłopca, który wciąż czeka na pozwolenie, by być sobą – to może czas zacząć swoją drogę. Do siebie. Do własnej męskości. Do relacji, które są oparte na wolności, a nie zależności.

Nie musisz robić tego sam. Możesz zacząć od rozmowy. Od grupy. Od terapii. Od kręgu. Od jednego zdania wypowiedzianego na głos: „Chcę odzyskać siebie.”
Prawdziwa siła zaczyna się tam, gdzie kończy się udawanie.

 Jeśli czujesz, że to o Tobie.
Że coś w środku od dawna domaga się głosu.
Że masz dość kręcenia się w kółko.
Że chcesz zrozumieć, uporządkować, odzyskać siebie – bez masek, bez udawania.

Jeśli chcesz zobaczyć, jak naprawdę może wyglądać Twoje życie, Twoja relacja, Twoja siła –
to zapraszam Cię do wspólnej drogi.

Pracuję indywidualnie z mężczyznami, którzy są gotowi spojrzeć w lustro nie po to, by się ocenić, ale po to, by się zobaczyć. Prawdziwie.

To nie będzie terapia. To nie będzie coaching.
To będzie spotkanie z Tobą – takim, jakim jesteś. I takim, jakim możesz się stać.

Jeśli jesteś gotowy – odezwij się.
Zaczniemy tam, gdzie jesteś. A skończymy tam, gdzie jeszcze nawet nie wiesz, że możesz dojść.

Jeśli czujesz, że to dobry moment, żeby zająć się sobą

Zapraszam Cię do pracy indywidualnej.

Oceń artykuł
4.5/5

Leave a comment